Zbychowo jest obecnie jedyną miejscowością na Kaszubach, w której pielęgnowany jest zwyczaj palenia Sztrómana, słomianej kukły symbolizującej biedę. Spalenie go nad miejscowym stawem oznacza, że minął czas „głodnégò zymkù”, czyli okresu, gdy kończyły się już zapasy, a nowe plony nie zostały jeszcze zebrane.

 

Więcej o zwyczaju dowiesz się z filmu:

Kaszëbsczé Zeloné Swiątczi – Pôlenié Sztrómana


 

To prawdopodobnie jeszcze pogański zwyczaj niegdyś znany na całych Kaszubach. Polega na spaleniu słomianej kukły będącej symbolem biedy towarzyszącej mieszkańcom do czasu, gdy pojawiają się pierwsze plony.
Najdokładniejszy opis tego zwyczaju zapisał kaszubski pisarz i dokumetalista Bolesław Bork. W jednym z artykułów zamieszczonych w miesięczniku społeczno-kulturalnym „Pomerania” zanotował swoje wspomnienie z dziecinnych lat, kiedy to brał udział w paleniu Sztrómana:

 

 

„Zaraz po obiedzie mama ubrała mnie w granatowe, krótkie spodenki, białą koszulę, kazała ubrać białe skarpetki i czarne trzewiki. Sama ubrała długą, kwiecistą spódnicę, bluzkę z falbankami i duży kapelusz z wiązanką sztucznych kwiatów. Na szyję zawiesiła długi złoty łańcuszek z małym pozłacanym zegarkiem. Tata ubrał białą koszulę ze sztywnymi mankietami i jeszcze sztywniejszym wysokim kołnierzem z muszką, ciemne ubranie i sznurowane buty. Do kamizelki przypiął złoty łańcuszek z zegarkiem, który włożył do dolnej kieszonki westë. Mama przygłaskała moją długą i bardzo płową grzywę i w tak odświętnym stroju i świątecznym nastroju poszliśmy na przełaj w kierunku Reszek.
Przeszliśmy Strëgi, nasze jerki, lesnygô rów i weszliśmy na reszkowską drogę, przy której rosły piękne, smukłe i bardzo wysokie buki. Kawałek za leśniczówką skręciliśmy w las. Po jakimś czasie dotarliśmy do miejsca, gdzie rokrocznie karczmarz Glóza z Reszek z sołtysem i ławnikami organizowali dożynkowy festyn. Na małej polanie był ubity plac do tańczenia. Otaczające go drzewa łączyła barwna słomiano-kwiecista girlanda. Za nim na wzniesieniu, do którego zrobiono schody, stał w otoczeniu gęstej zieleni (ogrodzenia z zielonych witek) stół, za którym miała usiąść orkiestra. W różnych miejscach blisko polany, oddzielonej od leśnej głębi malutkim jeziorkiem, stały stoły i ławy na powbijanych w ziemię kołkach, przeznaczone dla zacnych gości, którzy w krómie mogli opłacić siedzące miejsca. Ław porobiono znacznie więcej i te samotnie stojące nie były płatne. Króm, czyli bufet znajdował się przy drodze prowadzącej na plac. Były tam beczki z jasnym i ciemnym piwem, skrzynki z lemoniadą, w kartonach miętowe pałeczki, rybki i inne słodkie przysmaki, na sznurku wisiały miętowe laski. Na blachach nęciły szneki i amerykanki, a nad tym wszystkim kołysały się majestatycznie barwne lampiony, a wśród nich króna karczmarza.
Usiedliśmy przy stole częściowo zajętym przez rodziny zbychowskich gburów. Przyszedł już leśniczy Sterna z żoną. Mieszkał w leśniczówce i pilnował grafowskich lasów. Łamaną polszczyznę mieszał z mową kaszubską i przeplatał niemieckim. Sprawdził posterunki strażackie, a następnie przysiadł przy naszym stole. Las zapełniał się ludźmi. Z dala od strony Reszek dolatywały dźwięki marsza. To zbliżał się ożniwinowy orszak.
Pierwsza na plac wkroczyła znana w powiecie morskim i na pograniczu kartuskiego orkiestra braci Liedtków z Koleczkowa w strażackich mundurach. Na klarnecie grał Boleś, na trąbkach Feliks, Tóna, Włady, Wiktor, na tubie najroślejszy Fryd, a na bębnie Paweł. Za nimi szły dziewczęta w barwnych strojach przyozdobionych kolorowymi wstążkami niosąc krutki zamożniejszych rolników i żniwny wianek sołtysa. Dalej postępowali młodzieńcy niosąc na marach słomianą kukłę nazywaną różnie; jedni mówili na nią strëch, inni banks, a mieszkańcy Reszek sztróman. Za kukłą szedł sołtys, znani reszkowscy gburzy z żonami i młodzież. Po bokach biegła rozwrzeszczona dziatwa. Stanęli na placu, wiónk i krutki zawiesili na girlandach, a strëcha postawili na przygotowanym zawczasu kopcu na środku placu. Starzy rozeszli się do stołów, a młodzież zrobiła wokół kukły krąg. Ktoś zaśpiewał piosenkę:
Hejże, braca stańmë wszëtce kołem,
na czesc wiónka zaspiewajme społem.
Kto robotë jimo sę ochotnie,
Temu nigdë nie będze markotnie.
Po niej poszły inne, smętne i wesołe, smutne i radosne, powolne i szybkie, takie... jak życie. A gdy kapela usadowiła się na swoim miejscu, przedmuchała trąby, rozpoczęła się muzyka, reszkowskie ożniwinë. Moi rodzice i inni dorośli uczestnicy festynu popijali piwo, opowiadali nowiny, tańczyli. Mężczyźni od czasu do czasu podchodzili do bufetu na coś mocniejszego. Ja nabrałem śmiałości i z innymi dzieciakami biegałem po lesie, wyciągałem z innymi podczas przerw w tańcach źdźbła słomy ze strëcha i przynosiłem je rodzicom. Niektórzy zabierali je do domu i przechowywali do jesieni, by wpleść je do powrósła, którym zabezpieczano na zimę drzewka owocowe przed zającami. Ponoć źdźbła miały przynieść w przyszłym roku urodzaj owoców. Na dożynkach znalazł się znany w całej okolicy włóczęga Wasylk, który wędrował od wsi do wsi roznosząc nowinki i plotki i gdzie się dało gotował zupę z gwoździ. Częstowano go piwem. Gdy zakołowało mu się w głowie rozgadał się na dobre. Opowiadał, jak to dawniej za szlacheckich czasów reszkowianie obchodzili ożniwine. Znacznie większego niż dziś strëcha przywożono na drabiniastym wozie zaprzężonym w cztery szemle. Na wozie siedziały dziewczęta, a parobcy cwałowali na koniach. Na drugim wozie karczmarz wiózł zakupioną przez sołtysa dużą beczkę miodu. – Tak bëło przóde – twierdził Wasylka, ale czy naprawdę? Jedni mu wierzyli, inni nie.
Wreszcie doczekaliśmy się – to znaczy my, najmłodsi uczestnicy festynu – zachodu słońca. Nim skryło się za Pucką Górą, zapalono pochodnie i lampiony nad krómem karczmarza i stołem orkiestry. Wszyscy zebrali się na placu i wokół niego. Reszkowski sołtys wygłosił swoją mowę. Powiedział o szczęśliwych żniwach, zebranym plonie i o tym, że głodny zymk musi odejść. Czy chce, czy nie chce – podkreślił dobitnie – ale musi odejść. Wskazał przy tym na strëcha i rzekł: – To je ten zły dzôd, głodny strëch, niewdzęczny sztróman i më go spôlimë, żebë wicy z nama nie bel.
Wziął pochodnię od stojącego przy nim parobka, zamachał nią w powietrzu i ku uciesze zebranych przyłożył do słomy. – Niech pusty odchodzy, a pełny przechodzy – powiedział uroczyście. Buchnął płomień, orkiestra zagrała jakiś hejnał, a my, wszyscy uczestnicy ożniwinë wznieśliśmy radosny okrzyk. – Płomień da radość i wesele, a dym wróży nieszczescy – powiedziała mama wpatrzona w rwące w górę pod korony drzew jaskrawe płaty ognia. A po jej kochanej twarzy, tak rzadko uśmiechniętej, przelatywały różowe cienie, migocące pieszczoty ognia, symbolu ciepła i nadziei. Po jej licach spłynęły dwie kryształowe łzy. Ja ścisnąłem jej rękę i wtuliłem się w fałdy jej spódnicy. Było mi dobrze. Był to jednak ogień słomiany i szybko przygasał. Przy dogorywającym strëchu odtańczono trzy ostatnie tańce w rytmie prawie szalonym i uformował się orszak, ale już bez przednówkowego dziada. Jego miejsce na marach zajęła sołecka króna. Dożynkowy korowód udał się do sali karczmarza Glózë, gdzie zabawa trwała aż do rana. Ze względu na mnie rodzice nie poszli do Reszek. O zmroku byliśmy już w domu. Ten niespotykany nigdzie w okolicy obrządek utkwił mocno w mojej pamięci. Szkoda, że dziś już nie istnieje”.
Ten obszerny opis Bolesława Borka (fragmenty artykułu: Wspomnienia z dzieciństwa. Ożniwinë, „Pomerania” nr 6/1981) zdradza wiele szczegółów związanych z przedwojennym paleniem Sztrómana. Po pierwsze widzimy odświętny charakter tego dnia. Wszyscy uczestnicy, od najmłodszych do najstarszych, przywdziewali na siebie najlepsze ubrania i biżuterię. Organizatorami uroczystości byli: karczmarz, reszkowski sołtys i ławnicy. Nie brakowało kolorowych ozdób, alkoholu i dobrego jedzenia. Wielokrotnie pojawia się tu kaszubskie słowo „òżniwinë” oznaczające dożynki, co sugeruje dziękczynny charakter tego święta związany z zakończeniem ciężkich prac przy żniwach. Obecnie palenie Sztrómana jest związane z Zielonymi Swiątkami, czyli okresem wcześniejszym, przełomem wiosny i lata.
Uroczystość zaczynała się od przemarszu orkiestry i podążającej za nimi młodzieży ze słomianą kukłą. Jak napisał Bolesław Bork sztrómanem nazywano go jedynie w Reszkach, natomiast dla pozostałych uczestników festynu był to strëch albo banks. Całe wydarzenie miało charakter festynu i tak się dzieje do dzisiaj.
Interesujący jest fakt wyciągania ze sztrómana źdźbeł słomy i przechowywanie je jako swoistych amuletów mających chronić drzewka przed zębami zajęcy oraz zapewniających dobry urodzaj. Warto zauważyć też opowieść włóczęgi Wasylka, który wspominał dawny przebieg obrzędu. Z jego słów wynika, że „za szlacheckich czasów” był on jeszcze bogatszy, a sama słomiana kukła miała być wiele większa niż w okresie międzywojennym. Jest to pewne potwierdzenie długiej historii palenia sztrómana, chociaż Bork podkreśla, że nie wszyscy uczestnicy festynu wierzyli w opowiadania Wasylka.

Kulminacyjny moment uroczystości rozpoczynał się mową sołtysa z Reszek, który przypominał zebranym, że głodny zymk musi odejść, że musi zostać spalony. Ogień trawił słomianą kukłę przy radosnych okrzykach uczestników. Warto jednak zauważyć, że palenie Sztrómana nie było tylko wesołym festynem. To obrzęd, który potrafił też wywoływać głębokie wzruszenie. Autor przytoczonego artykułu, naoczny świadek tego święta zauważył, że „słomiany ogień”, choć krótki, był „symbolem ciepła i nadziei”.

Co ciekawe już wówczas ludzie mieli świadomość, że palenie Sztrómana jest zwyczajem unikatowym, niespotykanym nigdzie poza Reszkami i Zbychowem. Bolesław Bork kończy swój artykuł wyrażeniem żalu, że obrzęd już nie istnieje. Pisał to na początku lat 80., tymczasem jeszcze za jego życia te słowa stały się nieaktualne. W 1992 r. udało się w Zbychowie wskrzesić palenie Sztrómana. Od tego czasu w maju lub czerwcu Gmina Wejherowo organizuje nad zbychowskim stawem Kaszubskie Zielone Świątki połączone z tym dawnym obrzędem. Słomianą kukłę przygotowują sołtysi z Reszek, a całe wydarzenie – podobnie jak przed II wojną światową – ma charakter wiejskiego festynu i przyciąga wiele osób nie tylko z najbliższej okolicy.

Zainteresowanych informacjami o paleniu Sztrómana odsyłamy przede wszystkim do pełnej wersji cytowanego tu artykułu Bolesława Borka z „Pomeranii” (https://bibliotekacyfrowa.eu/Content/2595/download?format_id=2) oraz do bloga znawcy kaszubskich zwyczajów Romana Drzeżdżona Bëlôk – czôrno na biôłim.